poniedziałek, 12 grudnia 2016

Pora poznać prawdę- opowiadanie

        Lizzy popatrzyła na Oliviera zdziwiona.
 - Jak to?! Teraz mi o tym mówisz? W ostatni dzień? Jak możesz?!!
 - Liz... - zaczął chłopak.
 - Cicho bądź! Jak możesz mówić mi o tym, że wyjeżdżasz, w twój ostatni dzień tutaj? - krzyknęła
z rozpaczą.
 - Daj mi coś powiedzieć. Proszę... - ściszył swój zwykle donośny głos.
 - Przestań mówić.- przerwała.- Przecież nie będziemy się smucić w twój ostatni dzień. Przepraszam za tamto. To... gdzie idziemy? - uśmiechnęła się słabo.
Olivier odwzajemnił uśmiech.
        Niedługo potem byli już na lodach. Lizzy jak zawsze wybrała śmietankowego świderka
 z posypką. Smucili się jeszcze trochę ale uznali, że to nie ma sensu i postanowili cieszyć się tym cudownym dniem. Przez cały tydzień padał deszcz, więc musieli nacieszyć się słońcem, które odbijało się od tafli jeziora. Nagle dziewczyna zauważyła coś, co ją zaskoczyło. Dokładniej zobaczyła Brandona- swojego byłego. Pomyślała, że konfrontacja jej ex i jej  chłopaka mogła się słabo skończyć. Gwałtownie skręciła do kawiarenki obok, ciągnąc za sobą swojego towarzysza.
 - Liz. Co ty robisz? - spytał zdziwiony.
 - Nic. Jestem bardzooo głodna. - skłamała.
 - Przecież przed chwilą zjadłaś ogromnego loda. O co chodzi?
 - Żartowałam, sztywniaku. - szturchnęła go łokciem.
        Nastolatka była widocznie zdenerwowana, chociaż Oli zdawał się niczego nie widzieć. Nie mógł wiedzieć niczego związanego z przeszłością dziewczyny. Nikt tego nie wiedział. Tylko jej siostra- Loriette oraz matka- Marie. Tylko one mogły znać prawdę. Mogła znać ją także policja, lecz Lizzy nie chciała, aby się dowiedziała.

                                                                     ***              
        Wczesnym wieczorem Olivier musiał wrócić do domu. Liz była z tego powodu przygnębiona. Wiedziała, że musiał się pakować, ale nie chciała żeby wyjechał. Chciała dalej z nim być.
W prawdzie nie zerwali, ale dziewczyna wiedziała, że związek na odległość nigdy nie ma sensu. "To koniec. Po tych wszystkich wspólnie spędzonych chwilach. Po tych trzech latach...", pomyślała. Schowała twarz w poduszkę i cicho szlochając, próbowała zasnąć. Nagle usłyszała dźwięk telefonu. Podskoczyła. Z lekkim uśmiechem na twarzy, sięgnęła po komórkę. "Oli.", to była jej pierwsza myśl po usłyszeniu dzwonka. "Myślisz, że się ukryłaś? Radzę ci tak nie myśleć. Widziałem cię doskonale z tym twoim idiotą. Lepiej do mnie wróć, bo ty i twój chłopak pożałujecie. B". Nastolatka była zdumiona. Doskonale wiedziała, kto do niej napisał. Tylko... skąd miał jej numer??? To wszystko ją przerastało. Dopiero teraz zauważyła, że ze strachu zaczęła się trząść. I to bardzo. Wybiegła z pokoju w poszukiwaniu siostry.
        Lizzy nic nie mówiąc, pokazała Loriette telefon.
 - Co to jest?
 - Wolałabym nie wiedzieć. Przeczytaj!- rozkazała.
Jej siostra posłusznie przeczytała. Gdy już skończyła spojrzała na siostrzyczkę. Swoją małą  siostrę, która teraz tak bardzo jej potrzebowała. Przytuliła ją bez słowa. Po paru minutach do pokoju weszła Rory. Pierwsza odezwała się Lizzy:
- Rory!- pociągnęła nosem.- Co tam piesku?
Psinka położyła na ziemi piłkę, odepchnęła ją noskiem i wskoczyła na kolana obu dziewczyn. Zachowywała się tak jakby doskonale wiedziała co się stało. Zaczęła lizać bliźniaczki po twarzach
 i ocierać łzy swoich pań noskiem.
        Malutka psina rasy York, bawiła się z nimi i przytulała, jeszcze chwilkę. Potem wyczuła zapach karmy i odbiegła. Lori i Liz ciągle czuły napięcie w powietrzu. Trudną rozmowę postanowiła rozpocząć Loriette, lecz nie udało jej się. Słowa utknęły jej w gardle, pod wielką kulą, którą w nim miała. Uznała, że siedzenie w ciszy nie ma sensu. Lepiej było działać, więc zerwała się z kanapy. Pobiegła do kuchni, chwyciła swój telefon, który tam zostawiła i wybrała numer 997. Nagle poczuła
mocne szarpnięcie i wyrywanie jej  smartphona z rąk.
 - Przestań! Trzeba z tym raz na zawsze skończyć! Dzwonię po policję!- krzyknęła.
 - Nie trzeba. Zostaw ten telefon!
 - Lizzy!- w tym momencie komórka Loriette, wylądowała z hukiem na podłodze.- Co ty zrobiłaś?!
 - Wybacz. Ja po prostu nie chciałam, żebyś dzwoniła...
 - To nieważne.
Lori podniosła delikatnie z podłogi telefon komórkowy. Popatrzyła na zbitą szybkę. Podczas upadku telefon się wyłączył, o ile nie zepsuł, więc teraz próbowała go uruchomić. Na szczęście za chwilę na ekranie pojawił się napis.
 - Tak właściwie to dlaczego nie chciałaś, żebym wezwała...
 - Po prostu. W sumie to sama nie wiem...- przerwała jej.
Niespodziewanie Samsung Loriette zaczął wibrować. Słabe szkło nie wytrzymało nawet lekkiego wstrząśnięcia. Pół szybki spadło na kafle i rozbiło się na tysiące kawałeczków.
 - Lo, ja cię bardzo, ale to bardzo przepraszam.
 - Nie przepraszaj. Zajmijmy się sprawą tego SMS-a.
 - Dobra, ale musimy?
 - Przecież po to do mnie przyszłaś?
Lori miała całkowitą rację. Przecież jej bliźniaczka przybiegła do niej od razu, po otrzymaniu wiadomości.
        Było już bardzo późno. Dochodziła pierwsza w nocy. To był zdecydowanie najgorszy dzień
w życiu Liz. Tak bardzo chciała porozmawiać z Olivierem, ale pewnie spał. Tak przynajmniej jej się wydawało. Postanowiła jednak zaryzykować i zadzwonić. Musiała usłyszeć jego głos.
        Jak się okazało Oli nie spał. Powiedział swojej dziewczynie, że nie może przestać myśleć
o swoim wyjeździe. Było słychać jak się czuł. Był zmęczony, zdołowany i przygnębiony. Lizzy po rozmowie z nim wcale nie poczuła się lepiej. Wręcz przeciwnie. Poczuła się gorzej.

***
        Dziewczyna zaczęła się już lepiej czuć. Nawet zasnęła, lecz po jakiejś godzinie obudziło ją dziwne światło, które wpadało do pokoju. "Co to?", pomyślała. Rozsunęła zasłony, ale z rozespania nie zrozumiała co się dzieje. Zbiegła na dół, wyszła z domu i zatrzymała się na podjeździe.
 - Dobry wieczór. Ty jesteś Lizzy South, tak?
 - Eee... Tak, to ja. O co chodzi?
Na początku była zbyt śpiąca, by cokolwiek rozumieć, ale teraz wszystko stało się jasne. Przy ścianie domu stała jej bliźniaczka i rozmawiała z jakimś policjantem. Bardzo gestykulowała i wyglądała na przejętą. Od rozmyślania oderwał ją ten sam mężczyzna, który wcześniej ją zagadał.
 - Chciałbym, żebyś mi opowiedziała coś jeszcze. Coś czego nie powiedziała nam Loriette South.
 - Moja siostra już z panem rozmawiała? Od kiedy pan tu jest?
 - Ja i reszta funkcjonariuszy przyjechaliśmy tu około dziesięć minut temu.
Liz zmrużyła oczy, ponieważ skierowała wzrok prosto na światła na dachu radiowozu.
 - Och! Moja kochana...- Lori stanęła obok policjanta.
 - Po co to zrobiłaś?- zapytała zrezygnowana Lizzy.
 - Twoja siostra bardzo cię kocha, wiesz? Wezwała nas, żebyśmy ci pomogli.- wtrącił się facet.- Och,
przepraszam. Zapomniałem się przedstawić. Funkcjonariusz Nathaniel Piece.
 - Eee... Tak, jasne. Miło pana poznać.- wydukała Liz i zmusiła się do uśmiechu.
        Niedługo potem nastolatka była zmuszona porozmawiać z mężczyzną. Chciał dowiedzieć się jak najwięcej, lecz ona nie miała ochoty nic mówić. W końcu wykrztusiła jakieś słowa, ale była pod taką presją, że sama nie wiedziała jakie. Potem jednak uspokoiła się i zaczęła opowiadać całą historię związaną z Brandonem. Wszystko działo się zbyt szybko i wszystko zaczęło się zbyt szybko.
        Nim bliźniaczki zdążyły się obejrzeć, już siedziały na komisariacie. Największym zmartwieniem było teraz spotkanie z tym idiotycznym prześladowcą.
 - Przepraszam pana.- Lori szeptała teraz do policjanta. Pewnie myślała, że jej towarzyszka tego nie słyszy.- Wie pan... Lizzyed bardzo to przeżywa, więc prosiłabym o coś. Proszę, żeby nie wystąpiła konieczność spotkania jej z...- chrząknęła znacząco, zastępując słowo "nim".
Nathaniel skinął głową, ponieważ zwracała się właśnie do niego. Za oknem ciemność przecięło światło. Loriette, Lizzyed, Nathaniel i jakaś policjantka wiedzieli kto właśnie nadjechał. Siostry jednak bardzo zdziwiło, że tak szybko go znaleźli. Wtedy wysiadł z wozu policyjnego. Szarpał się
i krzyczał:
 - Gdzie ta idiotka?! Gdzie ona jest?! Zaraz ją dorwę!
Jego głos rozdzierał czarną jak smoła, noc. Jakiś silny facet w mundurze, zacisnął rękę na twarzy zdenerwowanego Brandona i wreszcie go uciszył. Przerażona Lizzy podciągnęła nogi na krzesło i je objęła. Siedziała skulona i starała się nie spoglądać za szybę. Nagle usłyszała dźwięk, który dobrze znała. dźwięk SMS-a. "Wiem co się stało. Wszystko widziałem zza szyby. Mam przyjechać? Olać wyjazd. Odpisz. Twój Olivier. <3", przeczytała w myślach. "Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciała, abyś tu był. Jednak nie możesz przyjechać. To nie byłoby dla Ciebie bezpieczne. Kocham Cię. Twoja Lizzy.", odpisała ze łzami w oczach. Nie dawała już rady i wybuchnęła płaczem. Momentalnie zrobiło jej się niedobrze. I słabo. Nagle wszystko wokoło zaczęło wirować, stało się rozmazane i ciemne. 
        Nim Liz zdążyła opaść na podłogę, Lori ją złapała. Jej kochana bliźniaczka zemdlała. Ułożyła ją delikatnie na podłodze i próbowała obudzić. Żałowała, że teraz nie ma z nimi mamy. Gdyby nie miała dziś nocnej zmiany może wszystko potoczyło by się inaczej. Kiedy jej córki przeżywały właśnie koszmar, ona pracowała niczego nie świadoma. O tym właśnie był sen, Lizzyed. Może nie do końca o tym, lecz po części. Śniła jej się mama. W śnie właśnie jechała do domu samochodem. Na podjeździe zobaczyła zgaszone światła w domu, ale pomyślała że jej dzieci po prostu zasnęły. Weszła do domu i teraz stała w przedpokoju. Kiedy weszła na górę zastała puste łóżka. Ponieważ Marie miała kłopoty ze zdrowiem, sen skończył się zasłabnięciem ich matki w ich pokoju. Ten okropny widok, który wydawał się taki realistyczny sprawił, że Lori mogła już popatrzeć na przytomną siostrzyczkę. 
 - Mamo! Nie!- wykrzyknęła Liz.
 - Och... Kochana. Już wszystko jest dobrze, już dobrze.
 - Nie! Z mamą nie jest dobrze! Przecież widziałam!
 - To był tylko zły sen. Już spokojnie. Mamie nic nie jest. Jeżeli chcesz, to mogę do niej zadzwonić.
 - Zadzwoń. Proszę...
 - Dobrze, ale już nie krzycz. Teraz jesteś trochę osłabiona. 
Lo miała rację. Razem zadzwoniły do swej matki i jak się okazało, wszystko było z nią w porządku. Powiedziały jej o całym zajściu i ucieszyły się gdy powiedziała, że zjawi się tam jak najszybciej będzie mogła. Gdy się rozłączyły, w pomieszczeniu zapadła cisza. Jednak niespodziewanie przerwała ją Lizzy.
 - Chcę się z nim zobaczyć!- zażądała. 
Loriette otworzyła szeroko usta i miała wrażenie, że się przesłyszała. 
 - Co? Nie, nie. Liz, już dobrze. To pewnie efekt tego omdlenia. 
 - Właśnie, że nie. Chcę z nim porozmawiać. Teraz.
Funkcjonariusz Nathan skinął porozumiewawczo głową.
 - Czy jesteś tego pewna? Wiesz... myśleliśmy, że lepiej będzie jeżeli się nie spotkacie.
 - Pewna? Jasne, że nie. Ale przecież nic mi nie zrobi... Prawda?
 - Oczywiście. Więc chodźmy.
        Niepewność nastolatki narastała z wielką siłą. Kiedy stanęła ze swoim byłym twarzą w twarz, chociaż bardzo się starała, już nie mogła w nim dojrzeć tego, co widziała kiedyś. Widziała zło. Tylko to. Spojrzała na jego silne ramiona. Kiedyś ich widok wywoływał w niej poczucie bezpieczeństwa i ciepła. Teraz jednak czuła przeszywające zimno i zagrożenie. Kiedy Brandon zbliżył się do niej, drgnęła. Miała wrażenie, że to zauważył i uśmiechnął się szyderczo. Przybliżył się już o dwa metry. Gdy chciał zrobić kolejny krok, ktoś go zatrzymał.
 - Przykro mi. Bliżej nie podejdziesz. Dla bezpieczeństwa musisz być oddalony od tej pani, przynajmniej o dwa metry.
Lizzyed usłyszała doskonale jego warknięcie. Był wściekły. Naprawdę wściekły.
 - Nasłałaś na mnie gliny. Co ty sobie wyobrażasz?!- powiedział przez zaciśnięte zęby.
 - To nie ja...to...to...ja...tego...nie...- jego widok spowodował, że nie mogła się wysłowić.
 - Co tu się dzieje?!- to była Marie, która wbiegła do pomieszczenia.
Zapadła cisza. Wszystkim wydawało się, że ta chwila trwa wieczność. Mama nastolatek, stojąca
w drzwiach i sapiąca ze zmęczenia. Lizzy, która stała spięta. Nathaniel, który był obok niej. Loriette siedząca przy oknie. Brandon stojący z zaciśniętymi pięściami, a wokoło niego pięciu kolesi. Ten widok sprawiłby, że każdego przeszłyby ciarki. Brand wykorzystał zamieszanie. Uderzył pięścią policjanta, który stał najbliżej niego i wybiegł z pomieszczenia. Dwie osoby zajęły się rannym, a reszta pobiegła w ślad za chłopakiem. Na szczęście zza rogu wyszedł jakiś dwudziestolatek. Kiedy osiemnastoletni dzieciak wpadł na niego, ten go złapał i go przytrzymał.
        Brandon został oskarżony o pobicie funkcjonariusza, naruszenie prywatności i prześladowanie nastolatki oraz próbę ucieczki. Trafił za kratki na dwa lata i pół roku, co uspokoiło Lizzy. Na wszelki wypadek postanowiła jednak zmienić numer telefonu o czym poinformowała Oliviera.
        Była dziewiąta rano. Liz obudził dzwonek do drzwi. Ubrała szlafrok i zeszła na dół. Po otwarciu
drzwi, zobaczyła swojego chłopaka.
 - Cześć.- powiedział cicho.
 - Hej. Czyli... wyjeżdżasz?- przełknęła łzy.
 - Nie. Nie zostawię Cię. Zostaję tu, z tobą. Rodzice pozwolili mi tu zostać z ciocią!
 - Co?! Naprawdę. Nawet nie wiesz jak się cieszę.- zaczęła płakać, lecz tym razem ze szczęścia.
 - Mnie też.- popatrzył jej prosto w oczy.
Patrzyli na siebie przez chwilę, a potem zbliżyli się i przytulili. Ich wargi się zetknęły raz i drugi. Byli razem tacy szczęśliwi. Myśli o Brandonie i rozstaniu z Olivierem przeminęły. Wszystko było jak dawniej. Było cudownie...




                                                                                                                 Moje opowiadanie
                                                                                         Writecorn xxx                                      




PS W opowiadaniu był wątek o zbitej szybce telefonu Samsung. Firma była wybrana przez przypadek. Mam Samsunga 
      i to bardzo dobre i wytrzymałe telefony. :)
                                                                                                                  


                                                                                                                

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz